facebook
KATEGORIA: Wywiad

Męczy mnie łatka trudnych filmów – rozmowa z Hlynurem Pálmasonem

01/15/2023 ssf 1 min. czytania

Islandzki reżyser znany już polskim widzom z produkcji takich jak „Zimowi Bracia” oraz „Biały, biały dzień” powrócił ze swoim najnowszym filmem „Godland”, który światową premierę miał na festiwalu w Cannes w sekcji Un Certain Regard. Tym razem Pálmason przenosi nas na Islandię z XIX wieku.

Młody duński pastor Lucas (w tej roli Elliott Crosset Hove) dostaje za zadanie stworzenie nowej parafii na wschodnim wybrzeżu wyspy, gdzie niedawno wybuchł wulkan. W tej trudnej pod wieloma względami wyprawie towarzyszyć mu będzie lokalny przewodnik Ragnar (Ingvar Sigurðsson). Ważną rolę w tej misji odgrywać będzie aparat fotograficzny, dzięki któremu udaje się pastorowi utrwalać życie na szklanych negatywach. Czy uda się doprowadzić ambitną misję do szczęśliwego finału? Jak porozumieć się z ludźmi, którzy mówią innym językiem i inaczej patrzą na świat?

Najnowsza produkcja Islandczyka, to niezwykłe kino drogi, które wprowadza w wizualny zachwyt, ale stawia też ważne pytania o naturę człowieka w starciu ze swoimi słabościami i namiętnościami. O kilka szczegółów związanych z filmem udało mi się zapytać samego reżysera.


W Twoich filmach pamięć stanowi ważny element budujący narracje. Ostatnio widzieliśmy użycie m.in. nagrań video i fotografii w filmie „Biały, biały dzień”. Skąd pomysł na budowanie historii i postaci za pomocą starych fotografii w „Godland”?

Kiedy pracuję nad filmem zawsze dążę do tego by opowiedzieć nie tylko o teraźniejszości, ale także o tym, co było i co może przynieść przyszłość. Na początku procesu twórczego często miewam poczucie, że czegoś mi brakuje. Skupiam się tylko na jednym aspekcie np. teraźniejszości. Gdy pracując nad filmem mam więcej czasu, jak w przypadku „Godland” jest więcej możliwości zbudowania tych dodatkowych warstw czasowych, które są dla mnie ważne w kreowaniu postaci i świata, w którym funkcjonują. Pierwotnie ksiądz nie miał ze sobą aparatu. Przez to jego wędrówka i opowieść wydawała się emocjonalnie chłodna, mniej dostępna. Pomysł z aparatem pojawił się późno, ale dodał opowieści życia. Każde zdjęcie stało się osobną historią. Zacząłem się zastanawiać kim są postacie na fotografiach, jakie było ich życie, dokąd zmierzają. Robienie zdjęć jest w tym wypadku bardzo intymnym momentem między postaciami i takie podejście do tematu bardzo inspirowało mnie przy pisaniu tej historii.

Piękna i surowa przyroda Islandii przyciąga nas do ekranu, ale bywa też niebezpieczna, co wpływa na życie ludzi. O tym też opowiadasz w swoim najnowszym filmie.

Długo zastanawiałem się w którym roku powinna się toczyć akcja filmu. Zdecydowaliśmy się na 1875. Z początkiem roku we wschodniej części wyspy wybuchł wulkan Askja. To był potworny styczeń poprzedzony trzęsieniami ziemi, które zakończyły poprzedni rok. W takich chwilach naprawdę widać jak destrukcyjny i transformacyjny wpływ może mieć przyroda. Zacząłem prace nad „Godland” w 2013 roku i w związku z tym, że jest to film o pewnej podróży, którą przebywają bohaterowie, to chciałem, żeby był umownie podzielony na dwie części. Wybuch wulkanu miał być właśnie momentem tego podziału. W czasie pracy nad filmem kończyłem swoje inne projekty, ale wiedziałem, że ta konkretna sekwencja musi się w nim znaleźć, więc czekałem na moment, w którym wiedziałem, że będę mógł nakręcić wulkan. I faktycznie dwa miesiącem przed właściwym startem zdjęć do filmu, nastąpił wybuch Fagradalsfjall w południowo – zachodniej części wyspy. Natychmiast zebraliśmy sprzęt i ruszyliśmy na zdjęcia. Kręciliśmy na tym masywie górskim cały dzień i było to jedno z najbardziej niezwykłych i pamiętnych nagrań w moim życiu.

Jest to też jedna z wielu pięknych scen w tym filmie uchwycona przez DOP Marię von Hausswolff, z którą pracujesz po raz kolejny. Nie jest to jedyna członkini ekipy, która się powtarza. Wydaje się, że pracujesz ze stałym zespołem współpracowników i aktorów. Dlaczego to się sprawdza?

Jestem Islandczykiem, ale studiowałem w Danii, ponieważ zależało mi na znalezieniu współpracowników i dobrej kooperacji. W ojczyźnie pracowałem nad małymi projektami, ale miałem duże ambicje, których nie mogłem zrealizować sam. Praca nad filmem jest bardzo złożonym procesem i trzeba mieć wokół siebie profesjonalistów, dobrych ludzi, z którymi nadaje się na tych samych falach. To bardzo pomaga radzić sobie z trudnościami i presją. Po skończeniu pracy nad filmem z jednej strony czuję się emocjonalnie wykończony, ale z drugiej strony mam już w głowie pomysły na kolejną produkcję i wiem, że chce ją zrobić z tymi właśnie ludźmi. To jest w pewien sposób kontynuacja pracy, a nie jej przerwanie i rozpoczynanie od nowa. Z takim podejściem jest mi łatwiej pracować.

Przy tym filmie pojawił się nowy artysta. Mówię o odpowiedzialnym za wspaniałą, idealnie pasującą do klimatu filmu ścieżkę dźwiękową Alexie Zhang Hungtai, którego twórczość osobiście znałam z jego solowego projektu Dirty Beaches. Byłam zaskoczona widząc go w creditsach do Twojego filmu. Jak doszło do Waszej współpracy?

Świetnie wyłapane! Też byłem fanem Dirty Beaches. Zawsze wydawało mi się, że muzyka Alexa jest niezwykle filmowa, cokolwiek to tak naprawdę znaczy. Czułem, że w swojej twórczości opowiada coś naprawdę interesującego, jest tam jakiś świat do odkrycia. Kiedy go słuchałem potrafiłem wyobrazić sobie różne obrazy. Przez długi czas myślałem, że w „Godland” nie będzie żadnej ścieżki dźwiękowej. Odgłosy natury, zwierząt, śpiew bohaterów i poezja wystarczą. Jednak w czasie pracy nad filmem krótkometrażowym  „Nest” nawiązałem kontakt z Alexem, ponieważ byłem zainteresowany kupieniem praw do jego piosenki „Oranges in bed”, która wydawała mi się idealna do filmu. Kiedy się poznaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać okazało się, że on chciałby skomponować zupełnie nową ścieżkę dźwiękową do tej produkcji, na co się zgodziłem. Nasz kontakt się utrzymywał, wysyłałem mu materiały z produkcji „Godland” on podsyłał mi to, co jego zdaniem by tam pasowało i tak zacząłem widzieć jego muzykę także w tym filmie, a widzowie mogą ją teraz usłyszeć w kinie.

Oprócz tego na ekranie słyszymy dwa języki – islandzki i duński. Film pokazuje kolonialne relacje między dwoma narodami. Islandia stała się niepodległą republiką dopiero w 1944 roku. Czy te zaszłości historyczne wpływają jakoś na odbiór filmu w tych krajach, a jeśli tak, to w jaki sposób?

Pewnie Cię zaskoczę, ale film nie miał jeszcze swojej islandzkiej premiery. Jeśli chodzi o Danię, to „Godland” spotkał się z bardzo ciepłym odbiorem. Jest głównie określany jako kino arthous’owe, z tzw. wyższym progiem wejścia i wymagającym od widza dużego skupienia. Muszę powiedzieć, że nie jest to dla mnie do końca zrozumiała ocena. Uważam, że to film o wielkiej wędrówce, która ma być dla widza bardzo stymulująca i zapraszam go do tej wyprawy z bohaterami. Męczy mnie, gdy krytycy przyczepiają moim filmom łatkę trudnych w odbiorze. Nie uważam tego filmu za taki. Natomiast jestem bardzo szczęśliwy, że ludzie go oglądają i o nim rozmawiają. Po to właśnie powstał i liczę, że tak samo będzie na Islandii. Chociaż wiesz, niestety nasz rynek jest malutki. Mamy jedną firmę dystrybucyjną. Jeśli „Godland” w kinach zobaczy 20 tysięcy osób, to będzie wielki sukces. Nawet 10 tysięcy to wynik z którego byłbym bardzo zadowolony.

Za to trzymam kciuki! To jak już rozmawiamy o trudnościach to, co było największą w pracy nad tym filmem?

Dobre pytanie. To projekt ambitny, a oczywiście miałem na niego bardzo ograniczony budżet. W takich sytuacjach, żeby osiągnąć zamierzony efekt trzeba bardzo dobrze znać możliwości, którymi się dysponuje i być bardzo dobrze przygotowanym np. jeśli chodzi o przestrzeń, w której się kręci. Wyzwaniem były też dialogi, w których przeplatał się islandzki i duński. Chcieliśmy oddać w historii te wszystkie niezrozumienia wynikające z różnic oraz barier językowych, co nie zawsze jest łatwe.

W głównej roli pastora Lucasa wystąpił po raz kolejny duński aktor Elliott Crosset Hove. Jego postać jest bardzo ambitna i zdaje się dążyć do celu za wszelką cenę. Ta determinacja nie budzi dużego poczucia sympatii. Co było Twoją inspiracją przy pracy nad pastorem i czy od razu wiedziałeś, że zagra go Elliott?

Pisałem tę rolę dla Elliotta i zgodził się ją przyjąć na długo przed zdjęciami, kiedy kończyliśmy pracę nad „Zimowymi braćmi”. Opowiedziałem mu nad czym pracuje i ta historia bardzo go zainteresowała. Jeśli chodzi o Lucasa, to nie interesuje mnie pisanie postaci jednoznacznie dobrych lub złych, bo my jako ludzie tacy nie jesteśmy. Owszem młody pastor jest bardzo ambitny, bywa też hipokrytą, ale ma także swoją ludzką twarz. Jego walka w czasie tej ważnej dla niego wędrówki jest prawdziwa. Kiedy musimy się zmierzyć z czymś trudnym w naszym życiu, to wtedy często okazuje się kim naprawdę jesteśmy. Nie zawsze chcemy to w sobie zaakceptować. Myślę, że to właśnie dlatego widzowie mogą być negatywnie nastawieni do postaci granej przez Elliotta. Wydaje mi się, że oceniają go zbyt szybko i pochopnie.

Na koniec pytanie łącze z wyznaniem. Nie wiem, czy znasz „O czasie i wodzie” islandzkiego pisarza i dziennikarza Andri Snær Magnason? Jest to jedna z moich ulubionych książek i wydaje mi się, że idealnie łączy się z filmem „Godland”. Jeśli ją znasz to powiedz proszę, czy się z tym zgadzasz? Chciałam także zapytać, jak na Ciebie jako reżysera wpływają zmiany klimatyczne, których doświadczamy?

Znam i uwielbiam książkę Magnasona. Faktycznie są podobieństwa w naszej twórczości. Obecnie pracuję intensywnie nad filmem krótkometrażowym „Joan of Arc” i będzie on dotyczył tematu przemijającego czasu, pamięci i rodziny, co zdecydowanie nas łączy. Jeśli chodzi o kwestie związane ze zmianami klimatycznymi, to dużo jest w tym polityki i na ten temat nie będę się wypowiadał, bo się na tym nie znam. Jeśli jednak chodzi o mój osobisty stosunek, to jest on pewnie taki jak wielu osób. Odpowiadając na Twoje pytania widzę przed sobą największy lodowiec Europy, czyli Vatnajokull, który cały czas topnieje. W tym momencie, na moich oczach. Ten proces jest przerażający i ma ogromny wpływ na mnie, moją rodzinę i mieszkańców Islandii. Coś co dodaje piękna i kolorytu naszemu życiu znika.

 

Film ,,Godland” od 13 stycznia można oglądać w kinach (dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty).

 

Z Hlynurem Pálmasonem rozmawiała Kinga Kozaczka