facebook
KATEGORIA: Film

Kobieta kontra system - recenzja filmu ,"Daleko od Reykjaviku"

05/10/2021 ssf 1 min. czytania

W swoim trzecim filmie fabularnym Grímur Hákonarson ponownie zabiera nas daleko od islandzkiej stolicy, żeby pokazać, jak wyglądają życie i bolączki mieszkańców prowincji. Malownicze widoki stanowią tylko piękne tło wydarzeń, które niewiele mają wspólnego z idyllicznymi obrazkami z przewodników turystycznych. Nierówności społeczne i system opresyjny widać tu jak na dłoni. Ale rewolucja jest blisko… i ma twarz kobiety.


Akcja filmu skupia się na losach pary farmerów – Ingi (Arndís Hrönn Egilsdóttir) i Reynira (Hinrik Ólafsson). Małżeństwo pracuje bardzo ciężko w swoim gospodarstwie, z trudem wiążąc koniec z końcem, zupełnie nie mając czasu na życie prywatne. Ich losy zależne są od tak zwanej Spółdzielni, która zrzesza farmerów z regionu i dba o ich interesy. Regionalna kooperatywa okazuje się jednak nieznoszącym sprzeciwu monopolistą, działającym według niemal mafijnych zasad. Pełna kontrola i zastraszanie są tutaj kluczem do sukcesu i podporządkowania. Prawdziwe oblicze organizacji poznajemy, gdy w tragicznych okolicznościach Inga zostaje wdową. Bohaterka odkrywa tajemnicę męża, co staje się impulsem do walki z panującym od lat systemem zależności.

Film Hákonarsona to kolejny przykład kina zaangażowanego społecznie, w którym nierówną walkę z systemem toczy kobieta. To oczywiście nie pierwszy taki film w tym nurcie. Klasycznymi przykładami są tutaj postaci Erin Brockovich z filmu Stevena Soderbergha, Mildred Hayes z filmu Martina McDonagha „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” (tu widzimy nawet pewne podobieństwo kostiumograficzne do Ingi), czy Halla z „Kobieta idzie na wojnę” Benedikta Erlingssona. Jednak w przeciwieństwie do ostatniej, także islandzkiej bohaterki, Inga nie prowadzi podwójnego życia. Ryzykując wszystko co posiada, a może nawet własne życie, stawia czoła systemowi, w którym funkcjonowała przez lata. Wie, że jej działania będą miały swoje konsekwencje, ale nie widać w niej strachu. Trudno nie podziwiać determinacji i spokoju, z jakimi działa. Walka ze Spódzielnią w jakimś sensie przywraca jej siłę i chęć do życia. W porównaniu z początkowymi scenami z filmu, Inga wydaje się być młodsza i pełna energii, ale jednocześnie skupiona na celu. Prawdziwą perełką jest scena, w której Inga w dość nietypowy sposób pozbywa się mleka z zapełnionego zbiornika. To scena komiczna, ale także symboliczna dla rozwoju bohaterki, która na naszych oczach przechodzi transformację. Pokazuje także, że w walce trzeba czasami użyć niekonwencjonalnych metod.

W filmie oprócz kwestii nierówności, twórcy zarysowali również odwieczny problem zderzenia starego świata z nowym. Nasza bohaterka zaczyna rewolucję na Facebooku, a swoje mleko zamiast w kooperatywie, chce sprzedawać na Amazonie. Większość farmerów zatrzymała się jednak w czasie i drwi z takiego podejścia do komunikacji i życia. To po raz kolejny pokazuje, że społeczeństwo żyje w bańce, która rządzi się swoimi prawami. Równy i powszechny dostęp do nowoczesnej technologii, środków komunikacji i mediów jest niezbędny, by przeciwstawić się skostniałemu systemowi, który często buduje swoją pozycję wzbudzając strach i dzieląc społeczeństwo. Widać to szczególnie w scenie głosowania nad projektem stworzenia niezależnej współdzieleni producentów mleka. Na uwagę zasługuje tutaj postać Eyjólfura (w tej roli Sigurður Sigurjónsson, którego możecie kojarzyć z roli w poprzednim filmie Hákonarsona „Barany. Islandzka opowieść”), szefa Spółdzielni, strażnika starego ładu, który za wszelką cenę chce utrzymać status quo. Ten stan zapewnia mu wygodne życie, kooperatywie zaś pieniądze i pełną kontrolę nad regionem.

Grímur Hákonarson stworzył film, który ogląda się bardzo przyjemnie, mimo że dotyka poważnych problemów, z którymi boryka się nie tylko Islandia. To słodko-gorzka opowieść o tym, że nie zawsze warto podążać za stadem. Historia Ingi pokazuje także, że czasami zmiana jest jedyną drogą do tego, aby rozpocząć życie na nowo i bez żalu zostawić w tyle przeszłość.