facebook
KATEGORIA: Literatura

Kraj nie dla wszystkich - o Szwecji z Wiktorią Michałkiewicz

05/10/2021 ssf 1 min. czytania

Nie bez przyczyny Szwedów nazywa się mistrzami nation brandingu. To kraj, który przez lata wypracował sobie niemal nieskazitelny międzynarodowy wizerunek, kojarzony z bardzo dobrą polityką równościową, tolerancją, otwartością, wyważeniem i niewyczerpanymi pokładami szczęścia. I choć w tym ładnym obrazku jest sporo prawdy, Szwecja, jak każdy kraj, boryka się z wieloma społecznymi i systemowymi problemami. Coraz wyraźniej widać radykalizację niektórych grup społecznych i dochodzących do głosu nacjonalistów. O tym, jak wygląda współczesna Szwecja i jakie procesy do tego doprowadziły, rozmawiamy z Wiktorią Michałkiewicz, autorką reportażu „Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonalizmie”, który ukazał się na rynku nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.


 

Oczy świata są ostatnio zwrócone w kierunku Szwecji z dużym zaciekawieniem, być może nawet zdumieniem. Najpierw 17-letnia Greta Thunberg stała się ambasadorką międzynarodowej walki z kryzysem klimatycznym, teraz na scenę (niekoniecznie z własnej woli) wkroczył Anders Tegnell, czyli główny epidemiolog z Agencji Zdrowia Publicznego. Jak pod jego przewodnictwem radzi sobie szwedzkie społeczeństwo w dobie pandemii?

Tak, rzeczywiście Szwecja ostatnio nie znika z pierwszych stron gazet. I Greta Thunberg i Anders Tegnell pokazują, że mimo stereotypu o tym, że Szwedzi są społeczeństwem introwertyków, to kiedy trzeba, potrafią bronić swojego zdania. Robią to jednak nie w oparciu o własną intuicję, czy chwilowe emocje, ale o dostępną wiedzę.Jeśli chodzi o to, jak radzi sobie szwedzkie społeczeństwo w obecnej sytuacji, to mogę tylko ocenić przez pryzmat opowieści moich znajomych i relacji prasowych, bo od początku pandemii jestem w Polsce. Z rozmów ze znajomymi wiem jednak, że są zadowoleni z tego, że nie ma tam całkowitego lockdownu, ale jednocześnie stosują się do zaleceń: nie spotykają się w większych grupach, pracują z domu, nie spotykają się ze starszymi członkami rodziny, część instytucji jest zamknięta. W Szwecji zarządzanie tym kryzysem przejęła wspomniana Agencja Zdrowia Publicznego, która składa się z ekspertów i to oni, a nie politycy, wydają rekomendacje, zgodnie z którymi mają postępować Szwedzi. Rząd podporządkowuje się w tym wypadku tym rekomendacjom. I wydaje się, że przynoszą one oczekiwane efekty – nie doszło do przeciążenia służby zdrowia, a na przykład szpital tymczasowy, który na wszelki wypadek urządzono w budynku Stockholmsmässan, nie musiał być wykorzystany.

 

Ale pojawiają się również zarzuty, że Szwecja ma największy odsetek śmiertelności per capita w krajach nordyckich, ponieważ priorytetem jest nie tyle wygaszenie pandemii, co wykształcenie „odporności stadnej”, niepokoi też wysoka śmiertelność w domach opieki, o czym mówią otwarcie przedstawiciele Agencji Zdrowia Publicznego, szukając rozwiązań i właściwych zaleceń dla samorządów. Ale ja nie jestem epidemiologiem, więc trudno mi ocenić, które rozwiązanie tego kryzysu jest najskuteczniejsze. Mogę jedynie ze swojej perspektywy – socjologicznej – zwrócić uwagę na to, że szwedzkie społeczeństwo darzy zaufaniem instytucje publiczne, jest to kraj o niskiej gęstości zaludnienia, dużym odsetku indywidualnych gospodarstw domowych i o przewadze rodzin nuklearnych. Między innymi te czynniki ułatwiają wprowadzenie w życie rekomendacji, które mają na celu na celu ochronę nie tylko ludzi, ale też gospodarki i swobód obywatelskich. Anders Tegnell cieszy się zaufaniem większości Szwedów, od początku kryzysu związanego z koronawirusem wzrosło też znacznie poparcie dla Socjaldemokracji i obecnego premiera Stefana Löfvena, co świadczy o tym, że społeczeństwo popiera działania władz.

 

Szwecja jawi się jako kraj, w którym ludzie mają zaufanie do siebie oraz do władzy, rzadko buntują się przeciw odgórnie ustalonemu porządkowi. Jak to wyobrażenie ma się do rzeczywistości?

Myślę, że w wielu przypadkach akurat to wyobrażenie jest zgodne z rzeczywistością. I widać to wyraźnie właśnie w trakcie pandemii.  Zaufanie to wynika, moim zdaniem, między innymi z transparentności władz. Ale Szwecja ma też długą tradycję egalitaryzmu. Szwedzi byli zjednoczeni przynależnością do scentralizowanego kościoła państwowego, a społeczeństwo charakteryzowało się względną równością na poziomie struktury społecznej – nie bez znaczenia była silna pozycja chłopów. Aczkolwiek mam wrażenie, że zaufanie jako wartość wzmocniła socjaldemokracja od początku swoich rządów, która faktycznie wywiązywała się ze swoich obietnic i stworzyła „lepszy świat” na północy Europy, w oparciu o zasady działania państwa demokratycznego.

 

Wydawało mi się, że znam Sztokholm, ale po przeczytaniu Twojej książki zrozumiałam, że nie mam pojęcia o jego przemianie w XX wieku. Miasto przeszło gruntowną metamorfozę zgodnie z ideą odcięcia się od przeszłości i w związku z czekającą tuż za rogiem nowoczesnością. Co się zmieniło? Jakie ważne punkty zniknęły bezpowrotnie z mapy?

To, że Sztokholm nie tak dawno wyglądał zupełnie inaczej było też zaskoczeniem dla mnie. Kocham to miasto i czuję się tam jak w domu. Ale już podczas pierwszych wizyt byłam nieco zdziwiona tym, że w samym centrum Sztokholmu stoją budynki ze szkła i stali, i to zaledwie parę kroków od Starówki. Niektóre – jak budynek Kulturhuset projektu Petera Celsinga – są znakomitymi przykładami architektury modernistycznej, ale inne – jak stojące w centrum biurowce, w których kiedyś były siedziby banków, nie należą do moich ulubionych widoczków ;). A szczególnie, kiedy pomyśli się o tym, co było tu wcześniej, czyli cała dzielnica Klarakvarteren. Wyobrażam sobie, że mogłaby być dziś drugim Södermalmem, bo już na początku XX wieku było tam mnóstwo kawiarni i barów. Właśnie tam, gdzie stoi dziś Kulturhuset, kiedyś był hotel Bunkeberg – najstarszy i najbardziej reprezentatywny hotel w mieście. Na Drottningatan była z kolei kawiarnia „Flammen”, gdzie spotykali się dziennikarze, muzycy i ilustratorzy. Budynek, gdzie mieściła się legendarna kawiarnia zburzono w 1965 roku. Po drugiej stronie ulicy swoją siedzibę miała redakcja dziennika „Aftonbladet”, a obok „Dagens Nyheter”. Łącznie w tej historycznej dzielnicy zniknęła prawie połowa historycznych zabudowań, w tym dwadzieścia historycznych pałaców, dziesiątki kamienic, sklepy, zakłady rzemieślnicze i kawiarnie. Przeciwko wyburzeniom protestowała artystyczna elita, w tym Ingmar Bergman czy Harry Martinson. W wyburzeniach chodziło o „odnowienie miasta”, jak mówił burmistrz Sztokholmu, Hjalmar Mehr. W miejscu „zakurzonych” kawiarni i sklepów miały stanąć nowoczesne galerie handlowe, parkingi dla samochodów, które wówczas były symbolem dobrobytu, i biurowce. Z dzisiejszej perspektywy to dążenie do nowoczesności za wszelką cenę może wydawać się nieco dziwne, zwłaszcza, że Szwecja z jednego z najbardziej zmotoryzowanych państw na świecie (w latach 70.) stała się państwem, w którym współcześnie dba się o środowisko, a więc najchętniej korzysta się z transportu publicznego i roweru. Ciekawa jestem, jak wyglądałaby ta dzielnica, gdyby zdecydowano się ją zachować i odrestaurować – tak jak na przykład miało to miejsce w historycznej części Kopenhagi.

 

Symbolem nowej Szwecji miała być dzielnica Vällingby – przykład idealnej zaprojektowanej dzielnicy ABC (Arbete, Bostad, Centrum, czyli „praca”, „mieszkanie”, „centrum usługowo-handlowe), która finalnie okazała się utopią. Co poszło nie tak?

Tak, Vällingby miało reprezentować „Sztokholm przyszłości”. To była modelowa dzielnica wokół stacji metra, w której obok budynków mieszkalnych zaplanowano część rozrywkową i usługową, co sprawiało, że była samowystarczalna – przynajmniej w założeniu. Była tam restauracja i parking, a w latach 50. Vällingby odwiedzali dziennikarze, którzy opisywali ten szwedzki cud nowoczesności i równości. Mieszkali tam przedstawiciele socjademokracji, w tym premier Szwecji Olaf Palme. I to drzwi w drzwi ze „zwykłymi ludźmi”. Niestety, okazało się, że dzielnica ABC została zaplanowana bez „A” – czyli „arbete”, pracy. Jak opowiada bohater reportażu z mojej książki, który od lat mieszka w Vällingby, w dzielnicy zabrakło miejsc pracy i mieszkańcy musieli dojeżdżać do centrum Sztokholmu. Zbudowana w latach 50. linia metra jest dziś wysłużona i dojazd zajmuje 40 minut z T-centralen, co na Sztokholm jest naprawdę długą wyprawą. Więc utopijna wizja po raz kolejny musiała skonfrontować się ze zmieniającą się rzeczywistością.

 

13 maja mija 99 lat od założenia pierwszego na świecie Państwowego Instytutu Biologii Rasowej. Do niedawna niewiele osób miało świadomość, że Szwedzi są pionierami w tej dziedzinie. W książce „Kraj nie dla wszystkich” sporo miejsca poświęcasz Hermanowi Lundborgowi i jego następcom. Jakie jest połączenie między tą częścią historii, a szwedzkim nacjonalizmem?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musiałabym zacytować pół książki ;). Ale w dużym skrócie może powiem tak: wbrew często powtarzanej tezie, którą sama wielokrotnie słyszałam, szczególnie przed 2010 rokiem (czyli zanim partia SD przekroczyła próg wyborczy), mówiącej o tym, że w Szwecji nacjonalizm „nie istnieje” – okazało się, że istnieje i istniał, ale faktycznie nigdy nie przebił się do mainstreamu. Stało się tak głównie z powodu wyważonej polityki socjaldemokratów i umiejętności stworzenia równościowego parasola ponad podziałami ideologicznymi. Natomiast historia nacjonalizmu w Szwecji stanowi kontinuum i do historii tej idei należą również badania nad czystością rasy, prowadzone w Instytucie Biologii Rasy w Uppsali w latach 20. i 30. XX wieku, którego pierwszym dyrektorem był Herman Lundborg. Ale on też nie wymyślił tej idei „z nikąd”, ale zaczerpnął ją z badań antropologicznych, które były prowadzone w Szwecji na sporą skalę. Jako „wyższą” uznawano „rasę” germańską, w przeciwieństwie do np. Słowian i „rasy” semickiej, ale też Saamów – rdzennej ludności zamieszkującej tereny Szwecji, którą dyskryminowano (i do dziś w pewnym stopniu te uprzedzenia istnieją, o czym można się przekonać oglądając film „Krew Saamów” Amandy Kernell). Nie jest żadną tajemnicą, że po II wojnie światowej termin „rasa” zastąpiono „kulturą”. Ale żeby dokładniej zrozumieć pewne zależności w zakresie historii idei, warto przeczytać książkę ;).

 

W swoim reportażu oprowadzasz nas również po Folkhemmet. To hasło, które w swojej kampanii wykorzystywał Per Albin Hansson, przywódca partii Socjaldemokratycznej pod koniec lat 20. Później pojęcie zostało przejęte przez partie o prawicowych poglądach. Czym dzisiaj jest „Dom Ludu”?

Zależy, kogo zapytamy. Folkhemmet było jednym ze sztandarowych haseł socjaldemokratów w trakcie budowania państwa dobrobytu, ale później samo hasło odeszło do słownika historycznego, co nie znaczy, że zaniknęły elementy tej idei, których odzwierciedlenie można odczytać współcześnie choćby w debacie o koronawirusie: mówi się o solidarności społecznej, bezpieczeństwie, zaufaniu. Te wszystkie hasła można wyprowadzić z koncepcji „Domu Ludu”.Natomiast samo pojęcie „Domu Ludu” ma też swój rewers. Zanim Per Albin Hansson – pierwszy socjaldemokratyczny premier Szwecji – włączył je do słownika swojej partii, było używane przez konserwatystów. I wówczas oznaczało wspólnotę narodową połączoną więziami organicznymi, według której naród jest metaforyczną rodziną. A jeśli metafora miałaby takie znaczenie, staje się jasne, że członkami „rodziny” nie mogą być wszyscy. I właśnie tak interpretują ją również współcześni konserwatyści. I chociaż od pewnego czasu i wśród nich obowiązuje zasada „otwartej szwedzkości”, ona nadal (w dużym uproszczeniu) oznacza, że kiedy przyjeżdża się do „czyjegoś domu” (czyli w tym przypadku do Szwecji) należy się dostosować do zasad, jakie w nim panują, upodobnić się do Szwedów.Pozornie może wydawać się to dziwne, że przywódca prawicy odwołuje się bezpośrednio do słów legendarnego przywódcy socjaldemokratów – ale kiedy przyjrzymy się bliżej historii tego pojęcia i kontekstowi, w jakim było używane, wyłania się logika tych wzajemnych zapożyczeń. Nie znaczy to jednak, że odczytują ją wyborcy SD. Dla części to pojęcie ma nadal to znaczenie, jakie nadała mu Socjaldemokracja. I właśnie to „socjaldemokratyczne” skojarzenie wzbudza ich zaufanie. Także w tym chaosie znaczeniowym Szwedzcy Demokraci – jak widać – znaleźli metodę.

 

Hasło „Szwecja dla Szwedów”, które przywołujesz w książce, przeszło długą drogę od XIX wieku i wojny o cła (konfliktu protekcjonistów i wolnego rynku), do sloganów przeciwników migracji. Jak to stwierdzenie trafiło do Szwedzkich Demokratów?

Hasła „kraj dla krajan” były w użyciu w konserwatywnych kręgach całej Europie, nie tylko w Szwecji. Przecież nacjonalizm to idea, która miała wpływ na cały XX wiek i wszędzie opierała się na podobnych fundamentach. Więc z uwagi na fakt, że rozmawiamy o partii, która reprezentuje osoby o poglądach nacjonalistycznych i w statucie czytamy o tym, że jest to partia nacjonalistyczna nawiązująca do narodowego konserwatyzmu, więc z samej historii wynika, dlaczego stwierdzenie „Szwecja dla Szwedów” występowało w jej słowniku. Ma to również związek z historią tej partii, której założyciele (powstała w 1988 roku) wywodzili się neonazistowskiej organizacji Bevara Sverige Svenskt – Zachować Szwecję Szwedzką.Natomiast z powodów, jakie wymieniłam wyżej, hasło to nie jest już używane przez członków tej partii, przynajmniej nie w tak otwartej formie.

 

Jak to się stało, że symbolem współczesnej szwedzkiej prawicy stała się przylaszczka i kolor różowy?

Wszystkie partie polityczne w Szwecji jako mają w swoim logotypie kwiatek. Szwedzcy Demokraci zmienili logotyp w 2006 roku, rok po tym, kiedy stery w partii objął jej obecny przewodniczący, Jimmie Åkesson. To był jeden z elementów rebrandingu partii, którą Åkesson chciał zmienić w partię „wszystkich Szwedów”. Ale sam kwiatek, oprócz kolorów: błękitnego i żółtego, które kojarzą się ze szwedzką flagą, ma też dodatkową symbolikę, do której odwoływali się SD w momencie ogłaszania zmiany symbolu partii. Po pierwsze piosenka Blåsippor (Przylaszczki), autorstwa Anny Marii Roos z 1894 roku z muzyką Alice Tegnér, należy do kanonu szwedzkiej piosenki i każde dziecko uczy się jej w przedszkolu. Poza tym jest symbolem wiosny i dla SD symbolizuje misję partii, którą jest „wybudzanie narodu z zimowego snu”. To są wyjaśnienia z oficjalnego komunikatu prasowego.  Z kolorami może chodzi o to, że kolor różowy jest równie przyjazny jak błękitny, albo o „tradycyjne” różowo-błękitne skojarzenia? Ale być może chodzi jeszcze o coś innego, ale na to pytanie musiałby odpowiedzieć grafik, którego projektu używa partia.

 

Za czasów Olofa Palmego, kiedy Szwecja rozkwitła jako państwo dobrobytu, na arenie międzynarodowej przyjęła rolę ambasadora inicjatyw związanych z polityką pomocową – wspieraniem prawa do samostanowienia państw, promocji równości i równouprawnienia, rozwoju demokracji. Jak ta strategia wygląda teraz, gdy dobrobyt jest w kryzysie?

Szwecja również współcześnie jest liderem, jeśli chodzi o politykę pomocową, o czym najlepiej świadczy fakt, że w trakcie „kryzysu migracyjnego” w 2015 roku właśnie ten kraj przyjął największą liczbę uchodźców per capita – 163 tysiące osób w kraju, którego populacja wówczas liczyła niecałe 10 milionów. Ta otwartość spotkała się z poparciem większości szwedzkiego społeczeństwa, o czym piszę w książce. Z drugiej strony jednak w tym samym roku 28% Szwedów wymieniło imigrację jako najistotniejsze wyzwanie dla państwa, co dało temu problemowi drugą pozycję w rankingu „najpilniejszych spraw” (źródło danych: Eurobarometer 2015) – więc pokazuje to, że w społeczeństwo istnieją podziały związane z tematem imigracji. Świadczy o tym oczywiście również systematyczny wzrost poparcia dla SD, bo to właśnie temat imigracji jest głównym wątkiem, wokół którego partia buduje swój program. Pozostałe partie, widząc reakcje społeczeństwa, zaczęły również wprowadzać pewne obostrzenia w kwestiach azylowych, pojawiły się też przypadki deportacji azylantów do krajów pochodzenia – czasami wzbudzające debatę o zasadność takich deportacji (np. dzieci, które przyjeżdżają samotnie, które bywają deportowane zaraz po ukończeniu 18 roku życia). Ale tu oczywiście trzeba rozpatrywać poszczególne przypadki, żeby mieć pełniejszy obraz sytuacji.

 

W jednym z ostatnich wywiadów Maciej Zaremba Bielawski powiedział, że partia ksenofobiczna straciła impet i nagle nie ma pola do popisu. Bohaterowie w białych kitlach, którzy w czasie pandemii są na pierwszej linii frontu i ratują ludzkie życie to także imigranci albo ich dzieci. Jednak po zaostrzeniu ustawy wobec uchodźców (po kryzie migracyjnym w 2015 roku) specjalistom, między innymi medykom, szukającym azylu w Szwecji bardzo trudno znaleźć pracę w zawodzie, rodzinę można ściągnąć dopiero po znalezieniu zatrudnienia, więc ludzie szukają jakiejkolwiek pracy. Czy okoliczności pandemii mają szansę zmienić dyskurs w debacie o imigracji?

Obecna sytuacja jest nieprzewidywalna, ponieważ wpłynie na sytuacje globalną, a Szwecja oczywiście jest częścią tej układanki. I jak w każdym kryzysie, tu też mamy do czynienia z potencjalnymi scenariuszami, gdzie w jednym jest to szansa na zauważenie wkładu imigrantów w funkcjonowanie społeczeństwa (to zwykle imigranci wykonują zawody niezbędne: są kierowcami w komunikacji publicznej, pracują jako sprzedawcy, dostawcy, przy opiece nad osobami starszymi, ale też są wykwalifikowanymi pracownikami, np. służby zdrowia). Być może więc – tak jak mówi Zaremba-Bielawski – jest to szansa nie tylko na zauważenie tego wkładu, ale też faktyczne poprawienie sytuacji imigrantów, czyli np. zweryfikowanie konieczności czekania na udzielnie pozwolenia na pracę osobom o wysokich kwalifikacjach i innych procedurach hamujących możliwość integracji imigrantów ze społeczeństwem, czy to w kontekście rynku pracy, czy w szerszym kontekście społeczno-kulturowym. To oczywiście też szansa na zmianę nacisku w debacie publicznej i możliwość dla dziennikarzy, żeby zauważyć i opisywać korzyści płynące z imigracji, które widać w tym kryzysie. Natomiast z drugiej strony nie wiemy jak długo potrwa pandemia i jaką finalnie skalę będzie miał obecny kryzys, a zależności między kryzysem ekonomicznym i wzrostem poparcia dla partii konserwatywnych jest zjawiskiem dość dobrze omówionym w wielu kontekstach. Więc wydaje się, że musimy poczekać na rozwój wypadków, żeby ocenić jak będzie wyglądało to podejście.

 

W książce opisujesz historię Armana z Iranu, młodego i wykształconego chłopaka, który jest zmuszony uciekać ze swojej ojczyzny. Towarzyszymy mu w podróży przez piekło do Szwecji, która jest dla niego szansą na lepsze życie. To nie jest jednostkowa historia, tak wygląda rzeczywistość tysięcy ludzi żyjących na terenach owładniętych konfliktami zbrojnymi. Jak udało Ci się dotrzeć do tego bohatera? Czy trudno było go namówić do tej rozmowy?

Arman akurat przyjechał do Szwecji całkiem dobrowolnie, ale rzeczywiście musiał być przeszmuglowany przez kolejne granice, ze względu na swoje miejsce pochodzenia. Jednak chociaż pochodzi z Iranu, jego rodzina nie była prześladowana, ale decyzja o wyjeździe do Szwecji była podyktowana chęcią lepszego życia w Europie. Natomiast inny bohater książki, Haider Ibrahim, trafił do Szwecji z Iraku z powodu prześladowań jego rodziny, jego losy są naprawdę dramatyczne. I rzeczywiście w Szwecji nie brakuje osób o podobnych historiach.Armana poznałam przez znajomych i chętnie zgodził się na rozmowę, pod warunkiem, że nie ujawnię jego prawdziwej tożsamości. Część rodziny nadal nie wie, jak wyglądały jego pierwsze lata w Szwecji, kiedy musiał na przykład zarabiać sprzątaniem albo pracą na budowie, co w jego rodzinie byłoby uznane za zajęcia uwłaczającą godności. W Iranie społeczeństwo jest hierarchiczne, a rodzina wyobrażała sobie, że życie w Szwecji będzie dla niego awansem, a nie degradacją. Arman podkreśla jednak, że właśnie w Szwecji nauczył się szacunku dla każdej pracy i podziwia Szwedów za to, że szybko zaczynają na siebie zarabiać, są samodzielni i zaradni.Generalnie nie było trudno namówić takich bohaterów na rozmowę, ale oczywiście opowiadanie o pewnych wątkach ich historii, które przywołują bolesne wspomnienia, nie jest dla nich łatwe. Wiele osób straciło najbliższych, a nawet całe rodziny, doświadczyli traumy, musieli opuścić nie tylko swój dom, ale kraj – więc oczywiście trzeba mieć zrozumienie dla tych okoliczności w trakcie rozmowy.

 

Co było dla Ciebie najtrudniejsze w pracy nad tą książką? Czy, i jak zmienił się Twój stosunek do Szwecji w trakcie prowadzonych badań i rozmów?

Temat nacjonalizmu jest też przedmiotem moich badań naukowych, więc być może dlatego nie podchodzę do niego zbyt emocjonalnie, ale raczej analitycznie. Praca była więc bardziej ciekawym wyzwaniem – interesowały mnie przyczyny obecnych zjawisk i dlatego na przykład ciekawe było myszkowanie w archiwach, w których można się poczuć jak detektyw, bo wiele spraw jest zupełnie nieopisanych, a materiały leżą i czekają. „Odkopywanie” historii było więc chyba najciekawsze. Interesujące było też spotykanie osób o poglądach odmiennych od moich i dyskusja, której celem nie jest potwierdzenie moich własnych stereotypów, czy przekonań na dany temat, ale raczej wysłuchanie drugiej strony, żeby jak najbardziej obiektywnie opisać zjawisko.A jeśli chodzi o mój stosunek do Szwecji, to myślę, że stał się bardziej realistyczny. Kiedy pierwszy raz zetknęłam się ze Szwecją wydawało mi się, że jest to miejsce bez żadnych problemów, czy konfliktów, co oczywiście było dość naiwne. W końcu każde społeczeństwo jest złożonym systemem, gdzie obok siebie funkcjonują różne poglądy, wartości i przekonania. Wydaje mi się więc, że lepiej rozumiem Szwedów – i tych, których poglądy podzielam, ale też tych, z którymi się nie zgadzam.

 

Wiktoria Michałkiewicz, ur. 1986, koordynatorka wystaw w Muzeum Fotografiska w Sztokholmie, dziennikarka, kuratorka, badaczka, producentka filmowa i fotograficzna, autorka tekstów do publikacji fotograficznych. Jako dziennikarka współpracowała z takimi magazynami jak National Geographic, Traveler, Harper’s Bazaar, FOTO, Focus, Digital Camera, Podróże, Wysokie Obcasy, Malemen, Blow Photo. Wykładowczyni na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie w ramach studiów doktoranckich z socjologii. Zajmuje się badaniem nowego nacjonalizmu w Szwecji z perspektywy socjolingwistycznej.