facebook
KATEGORIA: Wywiad

Między przeszłością a teraźniejszością - wywiad z Ingvarem E. Sigurðssonem

06/01/2021 ssf 1 min. czytania

„W biały, biały dzień, gdy nieba nie można odróżnić od ziemi, zmarli mogą mówić do tych, którzy wciąż żyją” – głosi islandzkie powiedzenie. W taki właśnie dzień Ingimundur zostaje wdowcem. Na ekranie widzimy jego zmagania z żałobą i z próbę znalezienia odpowiedzi na wciąż rodzące się pytania. Właśnie o radzeniu sobie ze stratą jest Biały, biały dzień, drugi pełnometrażowy film Hlynura Pálmasona, z niezwykłą kreacją Ingvara E. Sigurðssona, za którą otrzymał nagrodę w ramach sekcji Tygodnia Krytyki w Cannes. Z aktorem rozmawiamy o pracy nad postacią Ingimundura, współpracy z Pálmasonem, i o wyjątkowej więzi, jaką udało mu się stworzyć z debiutującą na ekranie dwunastoletnią Ídą Mekkín Hlynsdóttir.


 

Biorąc pod uwagę panujące okoliczności, chciałabym zacząć od pytania, jak odnajdujesz się w tym dziwnym i dla wielu trudnym czasie?

Staram się robić rzeczy, które zaniedbałem z powodu licznych obowiązków zawodowych. Bardzo dużo czasu spędzam na pielęgnowaniu ogródka, szczególnie teraz, kiedy mamy wiosnę w rozkwicie. Wykonuję też różne prace w mieszkaniu. Pod ogromnymi restrykcjami sanitarnymi, wynikającymi z pandemii, pracowałem też na planie. Podsumowując, mam się dobrze i czuje się uprzywilejowany, bo mam czas i przestrzeń, by zajmować się rzeczami, które są dla mnie ważne i dobrze na mnie działają.

 

Według informacji, które pojawiają się w mediach, Islandia jest jednym z tych krajów, które bardzo dobrze radzą sobie z pandemią. Z czego to wynika?

Mamy bardzo przekonujących liderów w szeregach naszej służby zdrowia. Jako społeczeństwo respektujemy to, co mówią i stosujemy się do ich zaleceń. Rząd stanął na wysokości zadania, zachowuje rozsądek i prowadzi nas przez ten trudny okres, nie wykorzystując okazji do rozgrywek politycznych. Nie mogę powiedzieć, że zaskoczyło mnie to, jak dobrze sprawdziły się nasze służby w momencie, gdy potrzebowaliśmy ich pomocy.

 

Obecna sytuacja już ma negatywny wpływ na wiele branż. Jak Twoim zdaniem wpłynie na przemysł filmowy?

Pandemia już znacząco spowolniła naszą branżę. Wiele produkcji zostało wstrzymanych, niektóre nawet nie ruszyły, a ze względów finansowych mogą się już w ogóle nie rozpocząć. Staram się jednak patrzeć na długofalowy efekt, jaki może przynieść ten przestój. Wydaje mi się, że można w tym wszystkim znaleźć jakieś plusy. Już teraz izolacja bardzo mocno wpłynęła na kreatywność środowiska twórców.

 

Zgadzam się, ta kreatywność już jest widoczna. Sporo osób doceniło też wartość kultury, bez której ciężko byłoby nam znieść ten okres. Cofnijmy się jednak w czasie… Jak to się stało, że związałeś życie z aktorstwem?

To był bardziej przypadek niż świadoma decyzja. Miałem dwadzieścia dwa lata, kiedy mój kolega postanowił aplikować do szkoły aktorskiej. Potrzebował partnera na przesłuchanie. Zgodziłem się mu towarzyszyć i cztery kolejne lata spędziłem w szkole aktorskiej. Sam do końca nie wiem, jak to się stało… Ale z tej ścieżki nie było już dla mnie odwrotu.

 

Cieszymy się z takiego obrotu spraw! Hlynur Pálmason, reżyser filmu „Biały, biały dzień”, w którym grasz główną rolę, jest jednym z najbardziej znanych i obiecujących islandzkich twórców. Jego debiutancki film Zimowi bracia zdobył międzynarodowe uznanie. Opowiesz nam o tym, jak się poznaliście?

Po raz pierwszy spotkaliśmy się w 2013 roku, kiedy poprosił mnie, żebym zagrał w jego filmie dyplomowym „A Painter”. Już wtedy zobaczyłem w nim bardzo obiecującego artystę. Uznaliśmy, że musimy to kiedyś powtórzyć. Gdy Hlynur pisał scenariusz do filmu „Biały, biały dzień”, główną rolę tworzył z myślą, że to ja będę jej odtwórcą. Uczestniczenie w procesie twórczym od samego początku tego wyjątkowego projektu było niesamowitym doświadczeniem.

 

Jakim reżyserem jest Hlynur? Jak się z nim pracuje?

Jest bardzo entuzjastyczny i totalnie zaangażowany w to, co się dzieje na planie. W związku z tym bardzo łatwo podążać za nim i jego uwagami. Ma dużo pozytywnej energii, która udziela się wszystkim na planie. W czasie zdjęć rzadko ma się przestrzeń na improwizację, ale Hlynur jest otwarty na zmiany i dialog przed wejściem na plan.

 

Ostatni film Pálmasona jest poruszającą historią o mechanizmach radzenia sobie ze stratą bliskiej osoby. Amerykańska pisarka Joan Didion napisała w swojej bardzo osobistej książce „The Year of Magical Thinking”, że żałoba jest miejscem, którego żadne z nas tak naprawdę nie zna, dopóki tam nie dotrze. Jak to miejsce wyglądało dla Ingimundura, którego grasz w filmie?

Zgadzam się w pełni z jej słowami. Myślę, że Ingimundur zupełnie nie potrafił się odnaleźć w po stracie ukochanej żony, a żałoba była dla niego miejscem, w którym odnalazł wiele nowych i nieznanych mu dotąd emocji.

 

Każdy inaczej radzi sobie ze stratą bliskich, Ingimundur też nie potrafi się rozstać z pamiątkami po żonie, którymi wypełniony jest jego dom. Jednocześnie rzuca się w wir pracy i poświęca budowie nowego domu dla swojej córki i wnuczki. Czy można powiedzieć, że stanowi to dla niego jakiś rodzaj terapii?

Tak, wydaje mi się, że desperacko oddał się czynności budowania bezpiecznego miejsca dla swojej rodziny – córki i wnuczki – żeby zagłuszyć ból. Czuł się wtedy dużo lepiej niż choćby po rozmowach z terapeutą.

 

To zdecydowanie widać na ekranie. Dla Ingimundura ważną częścią żałoby jest też zemsta na mężczyźnie, z którym zdradzała go żona. To kolejny wątek, który dodaje dużo negatywnych emocji do przepracowania w procesie kreacji Ingimundura. Jak zapanować nad taką postacią?

Ingimundur jest bardzo złożoną postacią, więc zdecydowanie było nad czym pracować. To mężczyzna, który jest rozdarty wewnętrznie i walczy sam ze sobą. Musi zmierzyć się z przeszłością i teraźniejszością. Szuka odpowiedzi. Jest człowiekiem pełnym miłości, jednocześnie zanurzonym w negatywnych myślach, które często kierują jego pobudkami. Jest wielowarstwowy. Jako aktor muszę wziąć to wszystko pod uwagę i bazując na swoim doświadczeniu, a także korzystając z pomocy ekipy – reżysera i reszty obsady – spróbować oddać tę postać w jak najbardziej przekonujący sposób.

 

Wspomniałeś pomoc ze strony reszty obsady. Czy możesz opowiedzieć, jak pracowało Ci się z Idą Mekkín Hlynsdóttir, która wciela się w postać Twojej ekranowej wnuczki?

Fantastycznie było obserwować, z jaką łatwością ta młodziutka aktorka odnajdywała się na planie zdjęciowym tak emocjonalnie wymagającego projektu. Nasza współpraca była niezwykle łatwa i nie wymagała specjalnego przygotowania. Właściwie sprowadziło się to do niepisanej umowy, że ona jest na planie dla mnie, a ja dla niej, i wzajemnie się wspieramy. Miałem wrażenie, jakbym znał Idę od zawsze. Taka energia między aktorami to naprawdę coś wyjątkowego, więc bardzo się cieszę, że miałem okazję pracować z nią jako moją filmową wnuczką oraz koleżanką z planu.

 

Wasza relacja jest bardzo emocjonalna i ewoluuje na wiele różnych sposobów. Czy któraś scena związana z tym wątkiem była dla Ciebie szczególnie trudna?

Tak, zdecydowanie ta, w której musiałem nawrzeszczeć na moją filmową wnuczkę i doprowadzić ją do łez. To było najtrudniejsze. Zwykle pierwsze dni na planie są dość ciężkie. Wyjątkowo wymagające były na przykład sceny z terapeutą, które kręciliśmy drugiego dnia produkcji.

 

Jesteś niezwykle doświadczonym aktorem, który współpracował z wieloma wspaniałymi twórcami. Czy jest jakiś reżyser, u którego chciałbyś zagrać, gdybyś miał taką okazję?

Bardzo chciałbym zagrać u Davida Lyncha. Mam nadzieję, że będę miał okazję współpracować także z Robertem Eggersem.

 

Na koniec chciałabym zapytać o projekt z Twoim udziałem, ale niezwiązany z filmem. Kilka lat temu zobaczyłam Cię w klipie do piosenki Thousand eyes islandzkiego zespołu Of Monsters and Men. To było zanim do polskiej dystrybucji trafił film Wróble, w którym zagrałeś jedną z głównych ról. Teraz ten klip ma prawie 4,5 miliona odsłon. To duże  osiągnięcie. Jak to się stało, że wziąłeś udział w tym projekcie?

Zadzwonił do mnie producent klipu i zapytał, czy chciałbym zaimprowizować pantomimę do tej piosenki. Zgodziłem się. To była świetna zabawa i faktycznie jedna wielka improwizacja. Zrobiliśmy pięć różnych wersji i, jeśli dobrze pamiętam, w klipie finalnie wykorzystano tę ostatnią. Mogę zdradzić, że niedawno ponownie wystąpiłem w klipie Of Monsters and Men, ale ze względu na pandemię prawdopodobnie zostanie oficjalnie zaprezentowany dopiero za jakiś czas.